Z żoną poznaliśmy się około 2010 roku. Zaczęliśmy się spotykać w listopadzie 2011r. Wzięliśmy ślub we wrześniu roku 2012. Mój tata, który znał ją od wielu lat, był zachwycony z tego powodu, mama zaś nie kwestionowała mojego wyboru. Rodzina czasem delikatnie sugerowała, że za krótko się znamy i nie powinniśmy podejmować poważnych decyzji tak pochopnie. Wszyscy jednak widzieli, że się kochamy i cieszyli się naszym szczęściem. Okres ten wspominam jako bardzo romantyczny, przepełniony radością, troską i snuciem wspólnych marzeń na przyszłość. Nadawaliśmy na tych samych falach, a Kasia miała wszystko czego pragnąłem w kobiecie. Przed ślubem żona napomknęła, że powinienem ją lepiej poznać, bo ona przecież chodzi na terapię. W odpowiedzi usłyszała ode mnie, że miłość wszystko przetrzyma. Byłem w niej tak szaleńczo zakochany, że nic nie odwiodłoby mnie od ślubu. Nigdy nie żałowałem i nie będę żałował tej decyzji.
W tamtym okresie byłem osobą niewierzącą, a na ślub kościelny zdecydowałem się dla narzeczonej i dla rodziny, ze względu na tradycję i ceremonię. Nie rozumiałem w pełni słów przysięgi i nie znałem znaczenia miłości agape. Nie byłem też w pełni świadom obowiązków katolickiego małżonka. Ślub i wesele oceniam ja i moja rodzina jako bardzo udane. Moi rodzice bardzo pomogli nam finansowo, dlatego mogliśmy sobie pozwolić na piękną salę i bogatą uroczystość.
Historia naszego małżeństwa to opowieść o dwóch osobach, które z każdym kolejnym dniem coraz bardziej oddalają się od siebie. Czas bezpośrednio po ślubie był dla mnie bardzo trudny i bolesny. Żona swoim zachowaniem sprawiła, że poczułem jakby moja narzeczona i moja żona były dwiema zupełnie innymi osobami. Po ślubie nadal mieszkaliśmy razem w mieszkaniu, ale podjęliśmy się budowy własnego, co okazało się wielkim sprawdzianem dla nas samych i naszego małżeństwa. Dość szybko budowa przestała być budowaniem wspólnego gniazdka, a za to stała się pasmem problemów. W rezultacie, wbrew pierwotnemu planowi wyprowadzka od rodziców przeciągała się. Kasia miała ogromny żal do moich rodziców o brak pomocy, ciągle o tym w złości mówiła, teściowa zaś nie pomogła nam absolutnie w niczym, sama dolewała tylko oliwy do ognia. Faktycznie moi rodzice pomogli nam bardzo, gdyż przez 5 lat mieszkaliśmy u nich pod jednym dachem, nie brali od nas pieniędzy za mieszkanie i rachunki. Ostatecznie z domu rodziców wyprowadziłem się sam do tego domu po rozstaniu z żoną.
Dwa lata przed rozwodem kłótnie i ciche dni zaczęły się przeplatać ze sobą z powodu lęku przed bliskością. Były one następstwem tego, że lekceważyłem i odrzucałem żonę, tak jak ona odrzucała i lekceważyła mnie i moje potrzeby. Żona natomiast uciekała w koleżanki, zakupy, wyjazdy, fakultatywne weekendowe szkolenia służbowe, a do tego przestała nawet mówić o dziecku… Poświęcała mi bardzo mało czasu wolnego, z którego większość spędzaliśmy oglądając telewizję, spotykając się ze znajomymi i rodziną- słowem: będąc nie z sobą, lecz obok siebie. Wszystkie te działania, w mojej ocenie, były jej strategią na unikanie zbliżeń i bliskości. Nie miałem ochoty nic dla niej robić – żyłem tylko dla siebie i pracy; wpadłem w jakiś rodzaj transu. Przyszło życie na dwa laptopy, potem na dwa telewizory… Kilkakrotnie w kłótni żona zagroziła rozwodem. Bardzo mnie to zabolało, bałem się, w jednej chwili zawalił się mój kolorowy świat. Ostatecznie któregoś dnia coś we mnie pękło i przyznałem żonie rację – zgodziłem się na rozwód i zacząłem go nawet forsować. Kasia nagle podjęła jakąś mało konkretną w mojej ocenie próbę ratowania naszego małżeństwa. W odpowiedzi zasugerowałem podjęcie terapii małżeńskiej, ale druga połowa odmówiła, argumentując to wstydem. Mimo wszystko pragnąłem dobra małżonki, wiedziałem już wtedy, że nie chcę mieć z nią dzieci, bo tak naprawdę nie znam tej osoby; nie wiem kim ona tak naprawdę jest. Stąd też by umożliwić jej posiadanie dzieci zdecydowałem się ją odprawić. W związku z powyższym rozwód cywilny został orzeczony w sierpniu 2016r. Nie mieszkamy ze sobą od pierwszego kwartału 2016r. Mieszkam sam, żona mieszka ze swoim byłym chłopakiem, a niedoszłym mężem, z którym stara się o dziecko, co jest publicznie znanym faktem w naszym małym mieście.
Dziś z perspektywy czasu patrzę na to wszystko inaczej i trochę więcej rozumiem. Faktem jest, że to Kasia, nieświadomie, zaszczepiła mi myśl o rozwodzie. Nie byłem w naszym małżeństwie w pełni spełniony, nigdy jednak nawet nie wpadłbym na pomysł z rozstaniem. Przerażało to mnie, nie zdawałem sobie sprawy, że kobiety często straszą rozwodem, a nie mają wcale tego na myśli. Technicznie natomiast to ja jestem winny tego, że nie jesteśmy już razem, bo to ja złożyłem pozew. Kasia dużo płakała i ciągle powtarzała: czy ty naprawdę tego chcesz? Jako facet ze zranionym sercem szybko zobojętniałem na ten płacz. Nawet dziś trudno mi sobie go przypomnieć. Czułem się odrzucony, niekochany i nieatrakcyjny, ale ciągle ją kochałem, czego nie byłem świadom, stąd też chciałem się jej pozbyć z klasą, by ją to jak najmniej bolało. Jeszcze na długo przed rozwodem Kasia wyprowadziła się na moje wyraźne życzenie do teściowej. Ta nie podejmowała absolutnie żadnych prób pogodzenia nas. Wręcz przeciwnie, miała już dla córki wyjście awaryjne w postaci tego niedoszłego męża, który jest synem jej koleżanki z pracy.
Gdy żona wyprowadziła się poczułem ogromną ulgę. Na początku było świetnie. Wmówiłem sobie, że jestem kimś, bo znalazłem w sobie odwagę zrobić coś czego większość osób nie odważy się nigdy zrobić – pozbyć się uciążliwego małżonka i wyplątać się z dysfunkcyjnego małżeństwa. Rozwód miał być moim kolejnym osiągnięciem życiowym. Naokoło zauważałem dziesiątki małżonków, którzy powinni dawno się rozejść, ale nie robią tego ze wstydu, strachu lub ze względów finansowych. Czułem się od tych ludzi o wiele lepszy. Wierzyłem, że rozwód to najlepsze rozwiązanie każdego poważniejszego problemu w małżeństwie, a ludzi którzy się na niego nie mogą odważyć uważałem za tchórzy i słabeuszy. Nigdy jednak nie przestałem wierzyć w miłość do końca życia. Uważałem mający nadejść rozwód za wspaniałą rzecz, jako początek czegoś nowego. Nie bez znaczenia było to, że w moim sercu – platonicznie – pojawiła się inna kobieta. To dla niej chciałem się rozwieść i z nią zacząć nowe życie. Podobnie jak ja była ona w trakcie rozwodu z osobą, na której również bardzo się zawiodła.
Okres bezpośrednio przed rozwodem był najbardziej pracowitym w moim życiu. Prowadziłem firmę, pracowałem na etacie, kończyłem kilkuletnią procedurę awansu w pracy, kończyłem studia podyplomowe oraz wykańczałem dom, żeby zacząć nowe życie. Słowem, nie miałem chwili by w tym całym poczuciu odrzucenia i zauroczeniu kimś kogo tak naprawdę nie znałem zastanowić się czy rozwód to dobre rozwiązanie. Dopiero na miesiąc po rozwodzie uświadomiłem sobie, że był to błąd, lecz był to już czas, kiedy moje myśli i ciało należało do innej, stąd też na słowach się skończyło. W Walentynki 2017r. dowiedziałem się, że moja żona mieszka już z owym niedoszłym mężem. Wtedy dotarło do mnie, że ją straciłem. To mnie na poważnie zmotywowało do walki o jej odzyskanie.
Jestem typem intelektualisty i zadaniowca. Ciągle pamiętałem też słowa wypowiedziane do mnie przez żonę na długo po rozwodzie: „nikt nigdy nie był dla mnie taki dobry jak ty”. To był mój motor do działania. Głęboko wierzyłem, że uda się odzyskać żonę, ale wiedziałem, że nie będzie łatwo. Żona jest DDA, dlatego postanowiłem zacząć od zgłębienia zagadnienia. I wtedy się zaczęło… Dowiedziałem się o trzech słowach, które najlepiej opisują DDA: „nie czuj, nie mów, nie ufaj”. Pozwoliło mi to zacząć sobie tworzyć obraz tego co ta poraniona kobieta kryła w sobie: jak mogło wyglądać jej dzieciństwo, co mogła ona przeżyć i widzieć oraz przede wszystkim skąd w niej tyle żalu do wszystkich o wszystko. Uświadomiłem sobie jak bardzo niekochana mogła się czuć przez oboje swoich rodziców jako dziecko. Zacząłem pojmować jaki wpływ ma jej dzieciństwo na to kim jest dzisiaj. Z każdą przeczytaną książką zacząłem kojarzyć sytuacje, problemy i… lepiej rozumieć. Lektura spowodowała u mnie ogromne wyrzuty sumienia. Okazało się, że „dobry człowiek”, za którego się uważałem to fikcja – osobie, która tyle w życiu przeszła wyrządziłem tak wielką krzywdę. Być może nawet okazałem się jej największym katem. Nade wszystko zobaczyłem, że mi zaufała choć było to dla niej bardzo trudne, a ja tak okrutnie ją potraktowałem.
Później dotarło do mnie, co zrobiłem, że Bóg nienawidzi rozwodów, że zrobiłem jej wielką krzywdę. Poczułem się złym człowiekiem, potworem i poczułem ogromną potrzebę oczyszczenia się z tego. Dojrzałem do tego by po latach przeprosić się z Bogiem i prosić go o wybaczenie moich win. Po spowiedzi, do której przygotowywałem się przez cały okrągły tydzień poczułem wielką ulgę. Następnie zainteresowałem się Bogiem, nie było to jednak szczere i uczciwe. Wierzyłem w to, że Ojciec pomoże mi odzyskać żonę, bo przecież teraz żyję zgodnie z jego zasadami i z dnia na dzień staję się lepszym człowiekiem. Był to okres Wielkanocy. Z plakatu w Kościele Bóg wykrzykiwał do mnie słowa Ewangelii Św. Mateusza „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. ” (Mt 11, 28). Do tego odkryłem wreszcie słowa Hymnu do Miłości.
Licząc na natychmiastowy efekt, stąd też zacząłem szukać magicznego sposobu na odzyskanie żony. Szukałem go u Boga i u psychologów oraz wspólnych znajomych. Trafiałem do różnych psychologów, z których większość odradzała mi powrót do żony. Starałem się przekupić Boga, oszukać Go, ubiec, aby pomógł mi uzyskać zamierzony rezultat. Trafiłem na właściwych ludzi i do właściwych wspólnot i zobaczyłem, że jest więcej takich osób jak ja. Zacząłem szukać odpowiedzi, co może grać w duszy mojej żony i zdobywać wiedzę jak świadomie i odpowiedzialnie funkcjonować w roli małżonka. Początkowo odmawiałem Nowennę pompejańską, żeby zrobić z Panem Bogiem handel: ja Ci Pompejankę, Ty mi żonę. Głęboko wierzyłem, że jeszcze przed 54 dniem nowenny żona wróci, miała przecież klucz do domu…
Modlitwa sprawiała jednak, że się zmieniałem i dziś coraz lepiej rozumiem sens naszej wiary, modlę się, przyjmuję sakramenty. Nie wiem czy odzyskam Kasię, ale nie wyobrażam sobie już życia bez Boga, który stworzył mnie z miłości i który kocha tak jak nie potrafi żaden człowiek – mimo tego, że odrzucałem go przez połowę swojego życia był zawsze obok i czekał na mnie. Bóg Ojciec postawił na mojej drodze kobietę, która dała mi najlepsze lata mojego życia. Z powodu pychy i egoizmu straciłem swój skarb. Czy ją odzyskam? Czas pokarze. Z pewnością Kasia wychodziła za innego Macieja…