Więzienie nauczyło mnie życia we wspólnocie.
W więzieniu brakuje wielu podstawowych rzeczy, nawet jedzenia jest za mało i jest ohydne. W ciągu roku, pomimo paczek od rodziny, schudłem prawie dwadzieścia kilo. Pomagamy sobie, bo wiemy, że za chwilę sami możemy potrzebować pomocy. Ludzie w więzieniu są podzieleni, w zależności od tego, za co siedzą. Sprawcom przemocy w rodzinie i tym, co donoszą się nie pomaga. Pojęcie wspólnoty w więzieniu jest zależne od tego, jak dogadują się członkowie i równość finansowa. Chodzi o to, aby żaden z członków wspólnoty nie czuł się poszkodowany i wyzyskiwany. Jeśli ktoś jest biedniejszy, ale normalny, to mu się pomaga, w zamian nie oczekując nic. Kiedyś przyszedł chłopak, który nie miał nic, ale był normalny i dzieliliśmy się z nim wszystkim, co dostawaliśmy w paczkach. Kiedy poszedł do pracy, to się nam odwdzięczał. We wspólnocie wszystko jest wspólne i członkowie nie pytają, czy mogą coś brać. We wspólnocie sobie nawzajem pożyczamy. Jeśli ktoś jest słowny, znaczy, że jest normalny, bo w więzieniu najbardziej słowność się liczy. Jeśli ktoś wie, że nie jest w stanie wywiązać się z umowy i informuje o tym, to jest w porządku, ale jeśli wie, że nie jest w stanie oddać na czas i będzie to ukrywał, to jest to ostatni raz, kiedy coś od kogoś pożyczył. W więzieniach, na których nie trzyma się zasad, tam, gdzie nie ma do stracenia żadnych przywilejów, takim ludziom „oklepuje się michę”. Jeżeli widać, że ktoś jest interesowny i pomaga, żeby zaraz otrzymać coś w zamian, traci w oczach wspólnoty, jest upominany. Kiedy słowa nie działają, stosuje się bardziej drastyczne metody perswazji. Kiedy ktoś potrzebuje pomocy, czasami o tym mówi a czasem nie, ale my to widzimy, to mu się pomaga, bo przecież wszyscy jesteśmy w jakiś sposób potrzebujący. Może to być pomoc w rozwiązywaniu konfliktów, gdzie ludzie chronią się nawzajem.